sobota, 28 marca 2015

Konkursowy One Part by ELimelGamesPL

One Part Miejsce 1
By ElimelGamesPL




Nie z Tego Świata


"Tak! Dzisiaj nareszcie mam okazję! Pewnie jesteście ciekawi do czego. Mój ojciec wyjeżdża do babci, a ja mogę udać się do kraju czarodziei! Tak w ogóle to jestem Violetta i jestem księżniczką wróżek. Na pewno ciekawi jesteście czemu jak mój ojciec jest to nie mogę lecieć do świata czarodziei. Nie mogę tam lecieć, ponieważ świat wróżek i świat czarodziejów się nienawidzą. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że wróżki i czarodzieje kiedyś rywalizowali kto lepiej rzuca zaklęcie czy coś tam. Wątpię żeby to było powodem. Ale mniejsza z tym. Niepostrzeżenie udało mi się wyjść z pałacu. Czyli najcięższą rzecz mam za sobą. Gdy wleciałam do miasta niestety natknęłam się na Ludmiłę moją najlepszą przyjaciółkę. Jest o 2 lata starsza i nie lubi łamać zasad. Jak ja to mówię... Jest przeciwniczką dobrej zabawy.
- Gdzie lecisz Vivi? - Czemu ja nie umiem kłamać? ~ pomyślałam.
- Na tereny czarodziejów. - odpowiedziałam ściszonym głosem.
- Z kim się spotkasz?
- Z nikim.
- Po co tam lecisz?
- Chcę pozbierać sadzonki roślin, które można znaleźć tylko tam.
- Violetta! Nie możesz tam iść! To niebezpieczne! Jak ktoś Cię tam zobaczy mogą Cię zamknąć! Jeżeli Twój ojciec się dowie to rozpęta wojnę! Nie możesz dla własnej zachcianki lecieć na terytorium wroga! To byłoby z Twojej strony nieodpowiedzialne! Poza tym Ty jako księżniczka jesteś potrzebna tutaj!
- Nic mi nie będzie. Jak chcesz możesz polecieć ze mną.
- Ok. Ale tylko po to żeby Cię przypilnować.

Kilka godzin później.

W końcu doleciałyśmy do granicy. Na chwilę wylądowałyśmy. Złapałyśmy się za ręce.
- Na trzy robimy krok. - powiedziałam. - Raz...
- Dwa... - widziałam, że się boi.
- Trzy. - powiedziałam i obie zrobiłyśmy duży krok w przód. Uśmiechnęłam się do niej i wzbiłyśmy się w powietrze. Czułam się taka wolna. Żadnej straży. Żadnych pilnujący mojego zachowania i tego co mówię ludzi. Nie mogę przejmować się strachem Lu. Niestety, a może stety rośliny, które chciałam rosną bardziej w głębi kraju, ale z dala od miast. Gdy znalazłyśmy polanę na której było dużo roślin z tego świata wylądowałyśmy i zabrałyśmy się za zbieranie.

Kilka godzin później.

- Dobra Lu mamy prawie wszystko. - powiedziałam średnio zadowolona.
- Czegoś nam jeszcze brakuje? Przecież mamy tego multum.
- Brakuje tylko tęczowej róży.
- To gdzie ona jest? Szybko tam podlecimy i będziesz miała.
- No... Jest problem.
- Jaki?
- Musimy udać się w okolicę stolicy. - powiedziałam. W moich oczach można było zobaczyć strach.
- Violka! Zwariowałaś! Przecież widzę, że nawet Ty się boisz.
- Lu... Taka szansa może się już nigdy nie powtórzyć. To jest najprawdopodobniej pierwsza i ostatnia moja okazja na zdobycie tego kwiatu.
- Proszę... Vilu... Wróć ze mną do domu. Waśń nie będzie wieczna. Na pewno jeszcze kiedyś zdobędziesz ten kwiatek.
- Nie Ludmiła. Lecę tam. Trzymaj. W moim pokoju jest otwarte okno. Wleć przez nie i schowaj torby pod łóżkiem.
- Dobra... Tylko uważaj na siebie. - powiedziała niechętnie i odleciała. Dobra Violka dasz radę. ~ powiedziałam do siebie i poleciałam w stronę stolicy. Szukałam jej i szukałam. Nagle zobaczyłam kępę kolorowych róż. Szybko skierowałam się w tamtą stronę.
- Uważaj!!!! - usłyszałam czyjeś krzyki. Odwróciłam się w tamtą stronę. Za nim cokolwiek zobaczyłam jakaś piłka uderzyła mnie w głowę. Upadłam na ziemię i na chwilę straciłam przytomność. Gdy otworzyłam oczy ujrzałam przystojnego szatyna o szmaragdowych oczach.
- Nic Ci nie jest? - zapytał. Pokręciłam głową. - To dobrze. Tak w ogóle co ty tu robisz? Nie powinno Cię tu być. Jeszcze ktoś Cię tu zobaczy. Tak w ogóle jestem Leon. A ty?
- Violetta.
- Zaraz. Księżniczka wróżek?
- Tak. A ty to czasem nie książę czarodziei?
- W rzeczy samej. To... Księżniczko... Co ty tu robisz?
- Mój ojciec wyjechał. Chciałam skorzystać z okazji i pozbierać rośliny.
- Znalazłaś jakieś?
- Tak. Ale moja przyjaciółka już je zabrała. Ja przyleciałam tu po różę.
- Wiem o co chodzi. - powiedział i pomógł mi wstać.
- Leon!!! Masz ten głupi kafel?!!! - usłyszeliśmy krzyki.
- Muszę iść. - powiedziałam i chciałam odlecieć, ale chłopak mnie zatrzymał.
- Zobaczymy się jeszcze? - zapytał z nadzieją.
- Nie wiem. - odpowiedziałam wyrywając mu swoją rękę. Po chwili stracił mnie z pola widzenia.

Wieczorem.

Wróciłam już do domu. Ludmiła pomogła mi zasadzić nasze zbiory. Z jednej strony jestem szczęśliwa ze swoich dzisiejszych zbiorów, ale z drugiej trochę smutna, bo nie mam w swojej kolekcji róży. Nagle usłyszałam jak coś stuka w szybę mojego okna. Wstałam z łóżka, podeszłam do okna i odsłoniłam zasłony. Zobaczyłam za nim śliczną białą sowę z tęczową różą w dziobie. Szybko otworzyłam okno i wpuściłam ptaka do środka. Wzięłam go na rękę i podeszłam do biurka przy którym usiadłam. Odstawiłam sowę na blat i wzięłam od niej kwiat. Do łapki miała przyczepioną kartkę. Odczepiłam ją i zaczęłam czytać:
"Słyszałem, że żeby zdobyć tą różę złamałaś kilka zasad. Żebyś nie musiała złamać zasad po raz kolejny z tak błahego powodu przysyłam Ci tę różę. Mam nadzieję, że się spotkamy. Leon"
Postanowiłam odpisać:
"A czy łamaniem zasad nie jest pisanie do mnie? Ale, że etykieta i moje dobre maniery tego nakazuję chciałabym podziękować Ci za różę. Też mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Postanawiam złamać kolejną zasadę i zaoferować Ci spotkanie. Jutro o 15 na granicy. Będę czekać. Violetta."
Gdy skończyłam pisać złożyłam starannie kartkę i włożyłam ją do dzioba sowy. Ona po chwili odleciała, ale ze skrzydła wypadło jej pióro, które podniosłam. Różę włożyłam do wazonu i poszłam do łazienki. Wykonałam wieczorne czynności, przebrałam się w piżamę i wyszłam z pomieszczenia. Położyłam się do łóżka i zasnęłam myśląc o Leonie.

Rano

Jakieś 15 minut temu wstałam i się ogarnęłam. Cała w skowronkach pobiegłam na śniadanie.
- Hej mamo. - powiedziałam nader szczęśliwa.
- Hej córciu. Co się wczoraj stało, że jesteś taka... szczęśliwa. - powiedziała. Niby nie jest wróżką, a rozumie mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Tak moja matka nie jest wróżką. Jest wampirem.
- Nic się nie wydarzyło. - próbowałam ją oszukać, bo wiem że gdybym zaczęła mówić prawdę powiedziałabym jej, że wczoraj byłam na terenie czarodziejów.
- Chłopak. - stwierdziła. - Kto to?
- Nie chcesz wiedzieć. - zapewniłam ją.
- Chcę. Wiesz, że nie mam uprzedzeń jak Twój ojciec. Wiesz, że mi nie przeszkadzałoby mi nawet gdyby był to czarodziej. - O nie... Czemu nie mogę umieć kłamać? ~ zastanawiałam się.
- To dobrze.
- Serio to czarodziej?
- I to nie byle jaki. - powiedziałam rozmarzona.
- Siadaj i opowiadaj ze szczegółami. Nie będę krzyczeć jak przy ojcu. - zapewniła po raz kolejny.
- A więc... To książę czarodziei, Leon. Gdy byłam wczoraj z Lu na ich terenie zbierać rośliny. Znalazłyśmy polanę z prawie wszystkimi roślinami tamtego kraju. Nie było tylko najcenniejszej tęczowej róży. Okazało się, że trzeba lecieć aż do stolicy. Powiedziałam Lu żeby wracała i sama tam poleciałam. Gdy zlokalizowałam różę usłyszałam krzyki i odwróciłam się w tamtą stronę. Dostałam tak jakby piłką tylko oni nazwali ją jakoś dziwnie...
- Tłuczek, złoty znicz? - pokręciłam głową. - To może kafel?
- Tak kafel! Spadłam na ziemię i na chwilę straciłam przytomność. Gdy się obudziłam on już był przy mnie. Wpatrywałam się w jego szmaragdowe oczy. On zapytał czy nic mi nie jest. Zaprzeczyłam. Później wymieniliśmy się kilkoma zdaniami aż jego znajomi zaczęli wrzeszczeć. Powiedziałam, że muszę lecieć, ale on mnie zatrzymał. Znaczy nie do końca, bo i tak po chwili odleciałam. Gdy wieczorem byłam już w pokoju do szyby zapukała biała sowa. Przyniosła mi różę i list od niego. Miał nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Odpisałam i powiedziałam, że będę czekać dzisiaj na granicy o 15. - powiedziałam. Moja mama się tylko szeroko uśmiechnęła, ale po chwili mina jej zrzedła. - Nie cieszysz się, że mam szansę na chociaż trochę szczęścia?
- Cieszę. Chodzi o to, że jak Twój ojciec się dowie będzie źle.
- Czyli jesteś przeciwna naszemu spotkaniu? - powiedziałam bliska łez.
- W żadnym razie. Tylko jeżeli to coś poważnego to wiesz, że nie możecie tu zostać.
- Wiem. Ale wątpię żeby on uważał to za coś poważnego.
- Słuchaj Violu. Mój ojciec był przeciwny żebym wyszła za mąż za, jeszcze wtedy, księcia wróżek, bo uważał, że wróżki są nieprzewidywalne i niegodne by związywać się z wampirami. Musiałam uciec aż tu. Uwierz, że nie było mi z tym łatwo.
- Mamo...
- Dobrze nie mówmy o rzeczach smutnych. Idziesz do Ludmiły?
- Nie ona przychodzi do mnie. Powinna się ucieszyć, że jednak mam wszystko to co chciałam.
- Na pewno będzie się cieszyć razem z Tobą. - zapewniła moja mama i podała mi talerz ze śniadaniem.

Po śniadaniu

Właśnie siedzę w moim pokoju i słucham jak opiernicza mnie Ludmi.
- Jak mogłaś się umówić z czarodziejem?! No jak?! Pomyślałaś co może się stać gdy jego ojciec się dowie?! Albo chociaż Twój! Może wybuchnąć wojna! Czy ty jesteś nie poważna!? Jako księżniczka powinnaś myśleć o swoich przyjaciołach, rodzinie i co najważniejsze o poddanych! Jeżeli będzie wojna nie możesz mieć nawet pojęcia ile osób zginie! Powinnaś pomyśleć! - i jakim cudem znoszę to od co najmniej 30 minut.
- Lu! Spokój! Książek nie czytałaś?
- Czytałam.
- No właśnie. W tylu opisana jest zakazana miłość. Ta miłość zawsze godziła zwaśnione strony. Może i w tym przypadku też tak będzie. Każdy w naszym kraju wie że czarodzieje nic do nas nie mają. A u nich jest tak samo. Oni wiedzą, że my nic nie mamy do nich. Każdy na całym świecie wie, że ojciec mój i Leona się nienawidzą. Przecież to dlatego jest ta cała nieprzyjemna sytuacja.
- Violetta... Nie powinnaś tam lecieć. - Teraz to mnie wkurzyła.
- Ludmiła! Wiem czemu nie chcesz żebym tam leciała! Wiem, że to dlatego, że sama nie masz chłopaka! Gdy u mnie pojawiła się szans na miłość ty jesteś zazdrosna!!! Czemu nie chcesz żebym w końcu była szczęśliwa!!??
- Vivi... Chcę żebyś była szczęśliwa. Ale się martwię.
- Ale o co?
- O Ciebie. Że Leon Cię zrani. Że powie o waszych spotkaniach swojemu ojcu i, że mi Cię zabiorą. Jesteś dla mnie jak siostra. Znamy się od zawsze. Zależy mi na Tobie.
- A mi na Tobie Lu. Pewnego dnia znajdziesz księcia z bajki. A teraz daj mi poszukać mojego, którego chyba znalazła.
- Mam nadzieję, że będziesz dobrze się bawić. Idziemy posadzić tego tęczowego habazia?
- Tak. - powiedziałam przez śmiech.

Piętnasta, Granica

Właśnie lecę na granicę. Mam nadzieję, że Leon na mnie zaczeka. Mój ojciec zwariował! Kazał straży mnie pilnować i wszędzie za mną łazić! Myślałam, że ich nie zgubię! Czasami oddałabym wszystko żeby być normalną wróżką, a nie księżniczką. To mnie powoli dobija. Gdy byłam już blisko zobaczyłam Leona. Przyśpieszyłam. Po chwili znajdowałam się w jego ramionach.
- Już myślałem, że nie przylecisz... - wyszeptał w moje włosy.
- Przepraszam, że się spóźniłam, ale mój powalony ojciec kazał straży mnie pilnować. Myślałam, że ich nie zgubię. - powiedziałam.
- Rozumiem. Też miałem z nimi problem. - zaśmialiśmy się.
- A tak w ogóle to po co chciałeś się spotkać?
- Po prostu.
- A jaśniej.
- Chciałem Cię zobaczyć.
- Po co? - cisza. - Leon... Po co?
- Nie ważne.
- Ważne. Ja to i tak mam przechlapane za łamanie zasad. Nie chcę żebyś ty miał kłopoty.
- Nie martw się. Kłopotów to akurat kto jak kto ale ja mieć nie będę.
- To nie zmienia faktu, że chcę wiedzieć czemu chciałeś się ze mną spotkać.
- To głupie... Więc Ci nie powiem.
- Leon... Jestem wróżką. Uwierz słyszałam na pewno dużo głupsze rzeczy.
- Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? - O czo mu chodzi?
- Tak, a co?
- Bo chyba mnie dopadła. - oznajmił, a ja trochę posmutniałam. Co poradzę, że mnie chyba też dopadła miłość. Miłość do Leona.
- Kim jest ta szczęściara?
- Powinnaś ją znać. Ma brązowe włosy, czekoladowe oczy... Jest wróżką... Ogólnie jest śliczna. Poznałem ją gdy oberwała w głowę kaflem, którym rzucałem. Kojarzysz? - zapytał z wymalowaną na mordce (od aut. <3 so sweet) nadzieją.
- Chyba ją znam... Ale nie jestem do końca pewna. - No. Verdas. Teraz się droczymy.
- Serio? To... Jest księżniczką wróżek... - mówił zbliżając się do mnie. - I cholernie mi się podoba. - powiedział i zmniejszył odległość między nami do zera. Nie wierzę... Pocałował mnie.
- Violetta! - usłyszałam wrzaski... O nie... To mój ojciec.
- Leon! - znów wrzaski. To... Ojciec Leona. Chyba. Szybko się od siebie odsunęliśmy. Mój ojciec zjawił się przy mnie. A ojciec Leona obok niego.
- Ty! - wrzasnęli oby dwoje.
- Nie wierzę! Twój synek pod moją nieobecność omotał sobie moją córeczkę! Pewnie ty mu kazałeś!
- Ja?! Jesteś śmieszny! Twoja córunia uwiodła mojego syna! Mam o Tobie złe zdanie, ale o coś takiego nawet Ciebie bym nie oskarżył!
- Ty magiku zakichany! Jesteś zazdrosny, bo wróżki są doskonałymi stworzeniami! Wy i te wasze zaklęcia nie możecie się z nami równać!
- Słuchaj skrzydlaku! My jesteśmy najdoskonalszą nacją w dziejach tego świata! Nikt nie może się z nami równać! A zwłaszcza wy!
- To może spróbujemy! Zmierzmy się w prawdziwej walce!
- Podaj czas i miejsce!
- Za miesiąc! Na tej łące granicznej! - wykrzyczał mój ojciec. Chwycił moją rękę. Pociągną mnie w powietrze. W stronę zamku.

Później. W pokoju Violetty.

- Jak mogłaś ty głupia dziewczyno się z nim spotkać!?
- Ja... - Nie wiem co powiedzieć. Myśl Violetta. Myśl! ~ pomyślałam.
- No co ty?! Wiedziałem, że ten wyjazd to głupota! Matka przecież była w domu! Mogłaś jej powiedzieć!
- Ale tato ja go kocham! - wykrzyczałam i łzy zaczęły ciurkiem lecieć z moich oczu.
- Zwariowałaś! Odpowiesz za swoją głupotę! Masz stanąć do walki! Nie obchodzi mnie że jesteś dziewczyną! Będziesz walczyć! Jak nasi poddani! - zarządził i wyszedł z mojego pokoju. Położyłam się na łóżku. Przytuliłam do poduszki. Nie wytrzymałam. Rozpłakałam się.

Miesiąc później.

Miną miesiąc? Tak! Przecież stoję na łące granicznej. Nie udało się tego odwołać. Stoję wśród ludzi. Zwykłych ludzi. I rycerzy! Znaczy straży! Oni są po drugiej stronie. Jest Leon. On również musi walczyć! Ruszyliśmy do ataku. Oni również. Wszystko działo się tak szybko. Zaklęcie. Tu i tam. Ktoś upada. Ktoś umiera. W niebo wznieśli się nasi i ich lotnicy. Co jakiś czas ktoś spadł na ziemię. Nienawidzę walk. Robię uniki. Rzucam zaklęcia. Minęły minuty?... Godziny...? Nie wiem. Zobaczyłam jak ktoś upada. To Leon! Zaczęłam płakać. Podleciałam do niego. Uklęknęłam przy nim. Zobaczył to jego ojciec. I mój ojciec. Kiwnęli głowami. Wszystko ustało. Leon jeszcze oddychał.
- Leon.... - wychlipałam. Wiedziałam, że umiera.
- Violetta... - wydusił z siebie. Całej akcji przyglądali się nasi ojcowie. Lu, która również walczyła. Jakiś chłopak. Cała straż. Wszyscy ludzie.
- Leon nie zostawiaj mnie. Proszę. - przytuliłam go mimo że leżał.
- Viola... Ja... Umieram... Koniec... - wymusił kilka słów.
- Leon potrzebuję Cię. Kocham Cię. Zostań ze mną.
- Ja też Cię kocham... Zapamiętaj mnie... Viol... - nie dokończył. Zakaszlał. Oczy miał otwarte. Zrobił się biały? Siny? Biało-siny? Nie wiem. Gasł w oczach. Zrobił głęboki wdech. Znów kaszlnął. Pokręcił głową. Jego spojrzenie zrobiło się martwe. Powietrze wyleciało z jego płuc. Głowa przekręciła się na bok. Umarł... Nie żyje! Wybuchnęłam płaczem. Zaczął padać deszcz. Spojrzałam na Lu. Płakała. Spojrzałam na chłopaka. Płakał. Spojrzałam na jego ojca. Płakał. Spojrzałam na ludzi. Płakali. Wszyscy płakali. Mój ojciec też. Płakał. Płakał cały świat. Mój ojciec podszedł do ojca Leona.
- Dość. Tak nie może być. Twój syn umarł. Moja córka płacze. Wszyscy cierpią. Koniec. Koniec tej wojny. Koniec tej waśni. - wyciągną rękę w stronę czarodzieja. On ją ujął. To koniec wojny! Koniec waśni! Ale... Ale koniec Leona. Żeby wszystko się skończyło musiało umrzeć czyjeś dziecko. Uroki wojny. Minęły kolejne... Sekundy?... Minuty?... Godziny?... Straciłam rachubę czasu. Ale nie przestałam płakać. Obok przykucnęła Ludmiła. Ten chłopak. Mój ojciec. Ojciec Leona. Lu i ojciec mnie od jego ciała oderwali. Przytulili mnie.
- Przepraszam. - wyszeptał mój ojciec..."
W końcu zakończyłam wpis w moim pamiętniku. Cały ten czas pamiętam jakby to było wczoraj. Od tego okresu minęły 3 lata. Ojciec mój i Leona się zaprzyjaźnili. Lu i Fede są razem. Federico to chłopak, który był w dniu walki koło Leona. Ja... Jestem samotna. Znaczy nie mam chłopaka ani nikogo takiego. Jest dobrze tak jak jest. Siedzę przy grobie Leona jak co dzień. To miejsce jest śliczne. Pełno kwiatów... Krzewów, i innych roślin. Nie mogę uwierzyć że dziś jest 3 rocznica jego śmierci. To wydarzenie... Dalej boli. Ale żyć trzeba dalej. Nie? Bardzo mi go brakuje. Tamten czas... Na zawsze zostanie w mojej głowie... Pamięci... Sercu. Jest zmierzch. Muszę wracać do zamku.
- Do jutra Leoś. - powiedziałam i położyłam mój pamiętnik koło znicza i bukietu kwiatów znajdującym się na grobie pod brzozą...


***
Os Świetny! Niby smutny, ale wzruszający!
Gdy będzie odpowiednia ilość kom, dodam kolejny OP ;) 
Ja już zmykam, bo zaraz jadę do Łodzi na jutrzejsze VL!
Do zobaczenia! :* 
Suzzy :* 

7 komentarzy:

  1. Wspaniały!!
    Popłakałam się

    OdpowiedzUsuń
  2. Boski ♡
    smutny ale mega wzruszający ♡

    OdpowiedzUsuń
  3. Super :* Zapraszam: http://leonetta-milosc-ktora-nie-umiera.blogspot.co.uk/

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały ale śmutaśny <3 :'(
    Jakaś łezka poleciał *-*

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mi się spodobał:)
    Gratuluję pierwszego miejsca:)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz motywuje mnie do dalszej pracy !