piątek, 3 kwietnia 2015

Konkursowy One Part by Mariposa

One Part Miejsce 3
By Mariposa (Gonyy) 



Jak co rano do pokoju szatynki włamały się ciepłe promienie słoneczne oznaczające, że słońc już wstało, więc ona musi zrobić to samo. 
Siedemnastolatka budząc się przeszła do pozycji siedzącej. Spojrzała to na okno, to na zegar- siódma. Dla dziewczyny oznaczało to jedno- koniec weekendu, początek koszmaru. Zapytacie dlaczego... Otóż Castillo w swojej szkole uchodzi za nieśmiałą, szarą, cichą myszkę. Jest "kujonką klasową" bo dobrze się uczy. Ma swoich własnych dręczycieli, w których skład wchodzą Verdas i jego ekipa. Ale Violetta ma inną, bardziej 'ciemną' stronę. Nikt o niej nie wie oprócz jej starszej siostry Ludmiły i najlepszej przyjaciółki Francesci. To jej najbliższe osoby, nikogo więcej nie ma.
A co z rodzicami? Kiedy Lu skończyła swoje upragnione osiemnaście lat jej siostra miała niecałe szesnaście. Wtedy obie dziewczyny dowiedziały się o tym, że mężczyzna, z którym obecnie jest ich matka nie jest ojcem starszej, tylko młodszej. Natomiast Violetta była wpadką, którą zaliczyli. Kiedy Mariana dowiedziała się o ciąży było za późno na jej usunięcie. To był dla ich córek cios. Po uzyskaniu pełnoletności Ferro z przyrodnią siostrą wyprowadziły się z Madrytu do Buenos Aires. To w tym miejscu Ludmiła otrzymała prawa, które niegdyś należały do jej matki i ojczyma nad 16-latką. W stolicy Argentyny blondynka znalazła uczelnię dla siebie i siostry. Niestety, Viola trafiła do dej, w której jest obecnie. Nikt nie wie o tym, że jest w niej gnębiona, bo ma najlepsze oceny. Prawdopodobnie ma się to zmienić, ponieważ Fran ma się przenieść do tego samego liceum, w którym uczy się jej przyjaciółka. 
Ale wróćmy do tematu. Szatynka prowadzi podwójne życie. Jedno to nieśmiała kujonica, bardzo naturalna, w wielkich okularach, nigdy nie ubierająca się na kolorowo, bojąca się ludzi ze swojej szkoły, a drugie to odważna, lubiąca poimprezować, mająca świra na punkcie mody i makijażu moto-girl. Motocross to jej pasja, życie, wszystko. Dzięki temu, może wyrazić siebie, ale nie robi tego publicznie. Kiedy chce pojeździć wybiera się w ciche, opuszczone, dzikie miejsca. I co z tego, że jest to sto kilometrów od domu? Dla niej liczy się przede wszystkim adrenalina, szybkość i to, że nikt z jej 'znajomych' nie zobaczy jej na tej maszynie. Nie bierze z tego powodu udziału w wyścigach, nawet ulicznych, a jest w tym fachu naprawdę najlepsza. Dobrze wie, że Leon też ma świra na punkcie motocrossu, ale jej to nie rusza. 
Zwlekła swoje zmęczone ciało z białej pościeli i zabrała ze sobą wieczorem przygotowane ubrania, a potem truchtem ruszyła do łazienki. Tam jak zwykle wzięła krótki, orzeźwiający prysznic, ubrała się i wyszła. Zabrała jeszcze ze swojego pokoju plecak i zeszła do salonu, gdzie zobaczyła swoją przeglądającą coś w komputerze.
-Co robisz Lu?- spytała siadając obok. 
-Szukam roboty- odpowiedziała a szatynka się zaśmiała- No co? Violu kończą nam się oszczędności. Stypendium dostanę za pół roku, a jeżeli nam braknie to nie będziesz mogła ze mną zostać-dodała, a młodsza spoważniała.
-Co? Jak to?- dociekała. Bała się, że gdy straci siostrę, to tak naprawdę nie będzie miała nic. To prawda, do jej osiemnastki zostało kilka miesięcy, ale nie chce rozstawać się z Ludmiłą. Mimo tego, że były przyrodnimi siostrami bardzo się kochały.
-Nie ważne. Idź zjedz śniadanie i leć do szkoły. Przyjechać po ciebie?- speszona sprytnie uniknęła tematu. Violetta posłusznie wykonała prośbę swojej siostry, dodając, że wróci autobusem.
Po dwudziestu minutach była już w budynku swojej uczelni. Jak zwykle przy wejściu "czekał" na nią Leon wraz ze świtą.
-Witam panno 'mam dobre oceny'- oho zaczyna się, pomyślała. Spuściła głowę w dół i już czekała, aż zaczną nią targać, ciągnąć za włosy, rozrzucać jej książki po korytarzu, tak jak to robią codziennie. Od poniedziałku do piątku. Nienawidziła tego, ale nie sprzeciwiała się temu katowaniu. Jeździła na maszynie śmierci, imprezowała do późnej nocy ale tego bała się najbardziej. Wiedziała, że przez Verdasa już kilka osób wylądowało w szpitalu, więc dała mu sobą poniewierać. Tak jak myślała, nie ominęły ją te katorgi.
Przed dzwonkiem  udało jej się ogarnąć i pozbierać swoje rzeczy, mimo tego, że wiedziała, iż powtórzy się to za 45 minut, po hiszpańskim.
Jak zwykle na lekcji usiadła sama w pierwszej ławce.  Nie obchodziło ją jakoś specjalnie to, że cała klasa rzuca w nią to papierkami, to jedzeniem i długopisami. Teraz myślała nad słowami swojej siostry. Bała się, cholernie się bała, że będzie musiała ją opuścić. To do zrozumienia było dużo, dużo trudniejsze niż przechodzenie rano korytarzem i wykrwawianie się. ~Muszę załatwić pieniądze- pomyślała. Chciała w tym momencie tylko tego, by odciążyć jej siostrę finansowo. Nim się spostrzegła lekcja minęła. Wyszła z klasy ostatnia i już wiedziała co się dla niej szykuje. Kiedy opuściła drzwi pomieszczenia, postanowiła tym razem spróbować uciec. Zasłoniła swoją twarz plecakiem i wtopiła się w tłum uczniów. Spostrzegła Leona idącego za nią. Przyśpieszyła, a wręcz biegła. Ale dokąd? Sama nie wiedziała. Postanowiła iść przed siebie. Gdy już zbliżała się do drzwi damskiej toalety, poczuła jak ktoś obraca ją w swoją stronę. Był to ten szatyn, który za wszelką cenę chciał by cierpiała. A może był inny tego powód?
-Chciałaś mi uciec!?- wysyczał przez zęby - Możesz pomarzyć- szepnął, a potem przybiegła reszta tej jego bandy i zaczęli ją bić. Bardziej niż wcześniej. Czuła się okropnie, ból pszeszywał całe jej ciało. Nie wiedziała co się dzieje. Po dzwonku odeszli od niej, zostawili ją samą z tym bólem. Resztką sił rozglądnęła się po korytarzu w celu sprawdzenia, czy przypadkiem nie ma gdzieś  jej telefonu. Zrozumiała, że tak nie może być. Nie mogą jej tak traktować. Bo co ona im zrobiła? 
Kiedy znalazła swojego iPhone'a zadzwoniła do Fran i poprosiła by jej pomogła, a potem się rozłączyła. Już po kilku minutach usłyszała donośny, zmartwiony głos swojej przyjaciółki. Był coraz bliżej, wydawało jej się, że Włoszka jest bliska płaczu. Kiedy wreszcie ją odnalazła zaczęła ją podnosić, pomagać i zbierać jej rzeczy. Mijali je mnóstwo profesorów, nauczycieli i nic.
Czarnowłosa wzięła rzeczy Violetty i zabrała ją pod ramię. Zaprowadziła ją do najbliższego szpitala, gdzie zaraz pomogli szatynce w walce z bólem.  Nałożyli jej plastry, zapisali przeróżne maści i puścili do domu. Nie wypisali nawet głupiego zwolnienia do szkoły.

*Francesca*
Powiem szczerze, że telefon od Vilu bardzo mnie zaniepokoił, a jej stan zmusił do poważnych przemyśleń. Przecież sama do takiego stanu by się nie dprowadziła... Jak tylko dowiem się kto jej to zrobił porachuję mu kości. Co ja mówię!? Gdy go spotkam to zniknie ze świata żywych. Kiedy zobaczyłam szatynkę, ledwo się ruszała. Nie przypominam sobie by miała wrogów, ale nie wspominała też, że nie ma przyjaciół w tej szkole. Dziwne, bardzo...
-Fran dziękuję za pomoc, jesteś cudowna.-powiedziała gdy byłyśmy już przy drzwiach jej domu. 
-Nie ma za co, ale cię nie zostawię. Zostaję u ciebie.-zaczęłam -I nie ma żadnego "ale". -dodałam zanim zdążyła coś powiedzieć a następnie weszłyśmy do mieszkania.
*3 godziny później*
Viola już śpi, a Ludmiła o wszystkim wie. Z resztą ja też się o czymś dowiedziałam. Szatynka powiedziała całą swoją przygodę, którą  przechodzi codziennie. Współczuję jej...
Jestem w drodze do szkoły Violi. Mam zamiar porozmawiać z tym całym Verdasem o pokazać mu, że Ziemia to nie planeta dla takich idiotów jakim jest. Oj, za parę minut się dowie co za piekło przechodziła przez niego moja przyjaciółka. Wiem, Francesca mu nie odpuści. Ze mną nie ma tak łatwo...
Byłam już na posesji dużego liceum. Zauważyłam grupkę chłopaków stojących przy sportowym samochodzie. Podeszłam do nich, w celu uzyskania informacji. 
-Cześć.-zaczęłam pewnie- Szukam pewnego popieprzonego, pojeba imieniem Leon-dodałam oschle-wiecie gdzie mogłabym go znaleźć?
-Mówisz o Leonie Verdasie?-zapytał czarnoskóry chłopak.
-Dokładnie.
-To jest on-wskazał  na wysokiego szatyna stojącego obok mnie chłopaka z grzywką postawioną na żelu.
-Cześć-walnął głupi uśmieszek.-Może przeprosisz?
-Nie mam za co!-krzyknęłam i zaczęłam agresywnie zbliżać się do niego. Na kilometr było widać, że już się mnie boi.-Jesteś totalnym idiotą, gówniarzem, który nie szanuje cudzego życia, pojebem, smarkaczem, durniem, sukisynem i mogłabym tak wymieniać w nieskończoność!!!-krzyczałam a oczy wszystkich uczniów skierowały się na nas. Zauważyłam, że moja ofiara zaczynała szukać ucieczki i znowu głupio się wyszczerzył.
-Czym zasłużyłem sobie na takie słówka?-zapytał lekko się nade mną nachylając.
-Violetta Castillo,kojarzysz?!-zaczęłam a on stał się zakłopotany.-to moja przyjaciółka. Jest przez ciebie katowana, a dziś prawie ją zabiłeś!-kontynuowałam, a następnie walnęłam go z otwartej dłoni w tę jego mordę, a potem kolanem przywaliłam mu w jego męskość. Zwijał się z bólu. Kątem oka  zauważyłam, że chłopaki, którzy z nim stali przestraszyli się i powoli wycofywali.-Co ona wam zrobiła hm?! -zwróciłam się do nich-Gwarantuje wam wszystkim, że będziecie mieć gorzej niż Viola. Gdy wyzdrowieje idziemy zaskarżyć policji! Poza tym ja sama dopilnuję byście odpracowali karę.-dodałam po czym odeszłam. 
Zdenerwował mnie ten jego cwaniacki uśmiech. Co za typ.Zastraszyłam go policją niech się biedak boi...
Gdy szłam do szatynki usłyszałam znajomy odgłos motorów. Nie daleko jest tor.
postanowiłam zajść i popodziwiać maszyny, które tak kocha moja Vilu.  Nagle wpadłam na świetny pomysł.

*Violetta*
Kiedy się budziłam wszystko mnie bolało. Nie wiem co ja sobie myślałam. Że ucieknę przed swoim osobistym bokserem? Niedorzeczne, teraz wiem jakie są tego skutki. Boję się, że będzie tak już do końca mojego życia.  Tak mnie sponiewierał, że prawą nogę mam w bandażu. Miałam ochotę pojechać gdzieś moim moto, ale chyba nie dam rady... W takim stanie się nie da. No nadzieja matką głupich.
Ledwo przewracając się na drugi bok usłyszałam dzwonek do drzwi. Zapewne otworzyła Ludmiłą no bo kto? Chwilę później usłyszałam jak ktoś puka do mnie, a potem ujrzałam kochaną Fran. Zauważyła, że nie śpię.
-Jak się czujesz kochana?-zapytała siadając na krawędzi łóżka.
-Już lepiej-odpowiedziałąm.
-Nie martw się, ten cały Verdas już cię nie dotknie- rzuciła,  a ja spojrzałam na nią jak na idiotkę.
-Franceska coś ty zrobiła?- przeraziłam się. Skąd ona ma pewność, że nic mi nie zrobi? No heloł, przecież to Leon. Leon Verdas!
-Gadałam z nim....- walnęła, a ja ze strachu podniosłam się do pozycji siedzącej.
-Co!?
Fran opowiedziała mi wszystko co mu zrobiła, więc chyba mogę poczuć ulgę. Włoszka mu nie daruje tego co mi zrobił. Oj, zupełnie nie daruje.
Po chwili rozmowy o wszystkim i o niczym, czarnowłosa podeszła do mojej szafy i zaczęła wywalać z niej co drugą rzecz. Siedziałam i patrzyłam na nią nieco zdziwiona.
-Co ty robisz, Fran?- zapytałam spokojnie
-Robię ci porządki. Nie będziesz chodzić w ciuchach jak dla starych pań. Masz niecałe osiemnaście, a moja w tym głowa byś ładnie wyglądała.- odpowiedziała i rzuciła ten swój chytry uśmieszek, co znaczy,  że coś kombinuje. Po chwili odwróciła się w moją stronę i zawołała Lu, która kilka minut później stała już w drzwiach. Fran podała jej każdą rzecz jaką wywaliła, a ta wrzucała je do worka na śmieci. ~ One zawarły jakiś pakt, pomyślałam. 
-Vilu, powiedz mi jaki masz numer ubrań i butów.- poprosiła Fran.Postanowiłam odpowiedzieć, bo z nią i tak nie da się wygrać. 
-Em, 34 ubrań i 36 nogi...-powiedziałam nieco zdezorientowana. 
-Lu, idziemy na zakupy!-zwróciła się do mojej siostry, a następnie obie zapiszczały.-Violu, wychodzimy. Możemy wrócić późno. Trzymaj się i nie wychodź. -powiedziała i wyszły razem z tym worem, gdzie znajdowały się moje ubrania. 

Mija już pół godziny odkąd nie mogę zasnąć, więc raczej mi się to nie uda. Słyszę jak mój brzuch domaga się o pożądny obiad, więc muszę coś zjeść. Zeszłam do salonu i po drodze włączyłam telewizor i udałam się do kuchni. Dziewczyny chyba się domyślały, że  będę głodna bo zostawiły mi ulotkę pizzeri na wyspie. Zamówię sobie zapiekankę i sałatkę. Tak, to dobry pomysł. Kilka minut później odkładałam słuchawkę i wróciłam truchtem do salonu. Usadowiłam się wygodnie na kanapie i akurat puścili reklamę motocrossową.


*Już niedługo rozpocznie się, to na co wszyscy czekają!
Wielki wyścig motocyklowy w Madrycie!
Każdy może się zapisać i wystartować po zwycięstwo, 
modny motor Kawasaki Ninja i 50 milionów dolarów!
Zawody światowe w motocrossie rozpoczynają się już
za dwa miesiące. Nie czekaj tylko wejdź na naszą
stronę internetową i zgłoś się. Spełnij marzenia!*

Fajna reklama, dużo motorów, skuterów i w ogóle i bardzo bym chciała wystartować w tym całym wyścigu, tylko, że ja nie, nie umiem. Nie chcę być większym pośmiewiskiem niż jestem. To raczej niemożliwe... Ale z drugiej strony nie jeżdżę źle. Fran mówiła mi, że Verdas dostał od niej porządny opieprz więc w razie czego mam ochroniarza. Z samych Włoch. A tam powstają sami najlepsi.
Na dodatek gdyby zajęła choć trzecie miejsce to wygrałabym milion a to już coś. Ludmiłą narzekała, że kończą nam się pieniądze, więc można by spróbować. 
Po kilku minutach zdecydowałam, podjęłam ważną dla siebie decyzję...
Późnym wieczorem wróciły Lu i Fran. Dosiadły się obok i zaczęłyśmy rozmawiać. Okazało się, że kupiły mi dużo kolorowych ubranek....
-A ty co robiłaś przez cały wieczór Vilu?-zapytałam moja sis
-Myślałam-odpowiedziałam z uśmiechem
-Nad czym?-dopytywała blondi
-Wezmę udział w zawodach motocrossowych...

     2 MIESIĄCE PÓŹNIEJ


*Violetta*

Te kilka tygodni minęło mi niebezpiecznie szybko. Dlaczego niebezpiecznie? Mimo wyraźnych siniaków, które miałam przez  Verdasa i nogi w bandażach, bardzo długo przygotowywałam się do zawodów motocrossowych. Startują już za dwie godziny.
Dziewczyny, gdy powiedziałam im, że chcę wziąć w nich udział bardzo się przestraszyły, bo co mi tak nagle strzeliło do głowy... ale przyjęły to do siebie i zaakceptowały moją decyzję.
Bardzo, bardzo się denerwowałam.
Byłam już w swoim "namiocie", w którym mogłam się przebrać, ustalić szczegóły z Larą- moim mechanikiem i zrobić wszystko inne. Tak, Lara to dziewczyna. Poznałyśmy się podczas gdy jeździłam po La Plata motorem miesiąc temu. Ona ma podobnie jak ja. Jej prawdziwe życie to naprawianie ciężkich, niebezpiecznych maszyn, a te drugie to zwykła dziewczyna w kwadratowych okularach. Baroni stała się moją drugą najlepszą przyjaciółką. Pracujemy w "jednej branży", co nas połączyło.  Pomogła mi się przygotowywać do zawodów, odpicowała moją dziecinkę i wspierała mnie w każdej głupocie.
-Teraz pokażesz im kto tu rządzi- powiedziała polerując mój kask Baroni.
-Ta, ale ty wiesz, że zapisałam się jako  Martin Fierro, prawda?- no tak zapomniałabym. Wiem, Verdas ani raz mnie już nie dotknął odkąd Fran mu nagadała, ale wolałam mieć pewność i zapisałam się jako ktoś inny. Na drugie imię mam Martina, więc wystarczyło odjąć tylko te malutkie "a", a pomysł na nazwisko podsunęła mi Ludmiła, która ma podobne tylko bez "i".
-Tak, pamiętam.- odpowiedziała nie odrywając się od ostatnio, swojej ulubionej czynności- polerowania mojego kasku. - A ty wiesz, że jak wygrasz będziesz musiała się ujawnić?- zapytała tym razem ona. Ehhh, jeszcze to. Ale w sumie nie mam się czym martwić, nie? Bo nie wygram, prawda?
Dobra, przyznam, że jeżdżę "dosyć dosyć ", ale by zdobyć wygraną musiałabym być jakimś motocyklowo-wyścigowym Einstein'em.
-Nie będę musiała, bo na pewno nie wygram- stwierdziłam. Ona popatrzyła na mnie jak na idiotkę.
-Potrafisz przejechać prawie 500 kilometrów na jednym kole, robisz triki, za które można zapłacić śmiercią, rozpędzasz się do ponad czterystu kilometrów na godzinę- mówiła, a bardziej syczała przybliżając się do mnie.- nie jeden człowiek by ci tego zazdrościł, gdyby wiedział, że to umiesz, a ty mi mówisz, że nie wygrasz?! O nie młoda damo, wygrasz to, więc lepiej przygotuj się do pokazania światu kim jesteś, Violetto!- krzyknęła, a ja się wzdrygnęłam. Po chwili do naszego namiotu weszły Lu i Fran.
- I co, stresujesz się- zapytała głupio moja bff
-No pewnie, że tak! To najważniejsze popołudnie w całym moim życiu!-odpowiedziałam
-Nie przejmuj się wygrasz to- dodała siostra
-A nawet jeśli to co ja zrobię? Kiedy pokażę swoją twarz, zdyskwalifikują mnie i już.
-Ale to nie zmieni faktu, że wygrasz- przyłączyła się Lara.
-Dziewczyny bardzo doceniam to, co robicie dla mnie i w ogóle, ale będę mieć straszne wyrzuty sumienia. Do tego cały świat się nastawi przeciwko mnie.
-Dobra, dobra nie gadaj głupot. Ja teraz skoczę to wszystko załatwić i nie bój się, będzie dobrze- wsparła Baroni i wyszła z "pomieszczenia". Głośno westchnęłam.

PÓŁTORA GODZINY PÓŹNIEJ


Wariuję, normalnie wariuję. Za piętnaście minut zaczyna się wyścig. Zaczynam tracić głowę.. Co ja mówię, tracę życie i zmysły, a nie tylko głowę....

- Przestań chodzić w kółko! To ci nic nie pomoże- krzyknęła Lara. Miała rację. Chodzenie w tę i we w tę   nic nie da.-Za dwie minuty ustawiasz się na starcie, więc bierz motorek i idź!
-Dobra, dobra. Idę- dodałam, zapięłam odpowiednio dobrze kask i ruszyłam z motorem na start.
Kiedy się już tam znalazłam spostrzegłam cyfrę, tą samą co na mojej aprilii, co oznacza, że to moje miejsce. Kiedy tam podeszłam serce zaczęło mi agresywnie szybko bić. Nigdy nie czułam aż takiej adrenaliny. Czułam jak wszystkie siły życiowe mnie opuszczają, a odwaga tak samo...
Wracajcie do mnie! Szybko, Boże, Jezu.... No nie ma, po prostu zwiały... ~ No pięknie, pomyślałam.
-Uczestników prosimy o ustawienie się na starcie. Za dziesięć minut rozpoczęcie- powiedział czyjś głos w głośnikach, zgaduję, że komentatora.
 Wsiadłam na motocykl i rozglądnęłam się wokoło. Pełno ludzi, z flagami, w czapkach, bluzach krzyczących do bezpośrednich zawodników.No tak, każdy z moich rywali ma swoich "fanów". Przyjaciele, rodzina... A ja? Co prawda jest Lara, która kibicuje mi z pola, gdzie znajdują się mechanicy z poszczególnych grup i Lu i Fran z trybun, których nigdzie nie widzę...
Każdy zawodnik ma swoją drużynę, w razie czego. Podczas przerwy zjeżdżamy tam i pomagają w ustawieniach czy dopracowaniu motorynki. W mojej 'grupie' jest tylko Lara i jej ojciec, po którym ma talent potrzebny do naprawiania tych caceniek.
On też, nie wie, że ja to kobieta, a właściwie to jeszcze dziewczyna. To jego córka go namówiła na pomoc i nic więcej nie wie.
Dowiedziałam się, jeszcze przed wyjściem na start, że Lara zmieniła mi w zgłoszeniu z obcego imienia i nazwiska na moje prawdziwe inicjały. Płeć nie była konieczna do podania więc nie podała, więc dokładnie nic nikt o mnie nie wie. Włosy miałam związane, żeby nikt nie zauważył ich spod kasku, mój strój motocrossowy nie podkreślał moich kształtów. Nie liczę na wygraną, ale na to,  że będę mogła zachować swoją anonimowość.
Okazało się, że na tak długo odleciałam, iż ominęłam przemowę sędziego i zeznań komentatora, więc opaliłam silnik i czekałam na start. 
W końcu nadszedł. Wystrzeliłam jak torpeda i zaczęłam coraz bardziej przyśpieszać. Licznik pękał, nie słyszałam nic oprócz warkotu maszyny, widziałam tylko pusty tor przede mną. To znaczy, że prowadzę? Tak, chyba tak.
Pierwsze okrążenie, drugie, trzecie... nikt mnie nie doganiał. Na trybunach widziałam miliony ludzi robiących fale, krzycząc coś czego nie słyszałam, ale widząc ich miny uważałam, że ducha zobaczyli.
Czyżbym umarła? Nie sądze...
Ostatnie okrążenie... Nie wiem czemu, ale cała publiczność bije mi brawa. Wow, super. Nawet odwaga postanowiła do mnie wrócić, kolejna sekunda, zbliżam się do mety i.... WYGRAŁAM!!!
O, Jezu! To naprawdę, czy tylko sen? Niech mnie ktoś uszczypnie bo nie wierzę.
Zeskoczyłam z motoru i zaczęłam skakać i krzyczeć w niebo głosy, nagle, coś  albo raczej ktoś sprawił, że mój uśmiech zszedł mi z zakrytej buźki. Byli to reporterzy biegnącymi w moją stronę z kamerami i mikrofonami. Kiedy dotarli zadawali tysiące pytań, których w żaden sposób  nie mogłam zrozumieć. Każdy się przekrzykiwał. To było coś potwornego. Najgorsza część wyścigu...
Na szczęście  Lara uratowała mnie od tego, mówiąc, że mam ważne spotkanie.
-Dobrze, teraz możesz już spokojnie ściągnąć kask- powiedziała mechanik, kiedy byłyśmy już w namiocie.
Zrobiłam to o czym wspomniała i odetchnęłam z ulgą. Po chwili do namiotu wleciały ucieszone, wyszczerzone Fran i Ludmiła.
-AAAAAAA! Wygrałaś!!!-krzyczały.
-Ciszej dziewczyny! Ciszej!-próbowałam je przekrzyczeć.
-Ale Violu! Popatrz! Taki motor i puchar...-wskazała Ludmiła na nagrody, które odebrała za mnie lara- i ten milion! Violu nie muszę już pracować na pomyjach.
 -Ehe...
Gdy wyszłam z namiotu miałam na sobie okulary przeciwsłoneczne, kaptur i zero makijażu. Nie chciałam, by ktoś rozpoznał we mnie dziewczynę. Tak jak przypuszczałam otoczyli mnie paparazzi. Odpowiedziałam niskim głosem na kilka pytać, a potem wszyscy się rozeszli. Postanowiłam się przejść. Mimo tego, że w Madrycie jestem od prawie dwóch tygodni, to nie zwiedzałam tego miejsca.
Kiedy szłam, jeszcze na torze potknęłam się o jakiś mały kamyk. Ta, niezdara ze mnie. Już czekałam na upadek i spotkanie z ziemią, ale po kilku sekundach zatrzymałam się, a raczej coś lub ktoś mnie zatrzymał. Wylądowałam w czyichś niesamowicie silnych ramionach. Rozglądnęłam się wokoło. Bałam  się spojrzeć w oczy swojemu wybawcy. W końcu to zrobiłam. Zamarła. Nie z tego powodu, że był to Leon, tylko z powodu tego, że zatraciłam się w jego oczach! Nie mogłam się od nich oderwać, były jak magnez, który przyciągał mój wzrok na siebie.
Nim się spostrzegłam stałam już na swoich nogach. Cicho podziękowałam i z nadzieją, że Verdas mnie nie rozpoznał, z powodu moich okularów ruszyłam dalej, niestety poczułam jak jego dłoń mnie chwyta za ramię i zatrzymuje... znowu.
-Violetta...- zaczął. Co!? Rozpoznał mnie? Nie, nie, nie! Dalej ma zamiar się znęcać, pobić i zostawić w błocie? ~Violetta jesteś twarda, sprzeciwisz mu się, może nawet oddasz, a może.... tak! Dam radę, nie będę już więcej jego zabawką! Będę twarda! Nie dam się, pomyślałam. Z moich rozmyśleń przerwał mi jego cudny głos. O czym ja myślę?!
-Ccco?-wymruczałam
-Pytałem, czy nic ci nie jest- powtórzył. Po raz kolejny otworzyłam szeroko oczy, on tego nie widział, bo przecież miałam na oczach okulary. Dlaczego on się o mnie martwi?
-Tttak- wydukałam po raz kolejny i już chciałam odejść, ale on znów mnie zatrzymał.
-Poczekaj. Violu ja nie chcę, żeby między nami tak było-złapał mnie za rękę. Zaraz... 'Violu'?! Co on taki miły?
Stoję, jakby ktoś mnie wmurował w ziemię, jakby właśnie zapuściła korzenie. Mój osobisty bokser ot tak zatrzymał mnie sobie, trzyma za nadgarstek i mówi, że źle mu jest tak jak jest... Przecież między nami nic nie ma. Czyżby postanowił mnie przeprosić? Albo wie, że startowałam w wyścigu!
-Verdas, między nami nie ma nawet zdrowej znajomości, a ty mi mówisz tak, jakbyśmy ze sobą zerwali nie dawno...- powiedziałam, po czym zaraz gorzko pożałowałam tych słów.
-Violetto, pozwól mi wszystko wyjoraśnić.- poprosił.
-Co ty chcesz mi wyjaśniać? Biłeś mnie i katowałeś, przez ciebie miałam już nogę w gipsie, nos i ręce w bandażach i przez ciebie, albo powiem inaczej, bez ciebie moje życie byłoby bajką- oznajmiłam ostro podkreślając 'bez'
-No właśnie nie, beze mnie byłoby ci o wiele gorzej- powiedział, na co ja ironicznie przychnęłam.
-Ty mnie w konia robisz? Najpierw powodujesz, że zostaję kaleką, a potem masz czelność mówić mi, że gdyby nie ty miałabym gorzej?!-podniosłam głos- Człowieku lecz się-dodałam o on cwaniacko się uśmiechnął- No i co się szczerzysz?!
-Vilu, powiem ci wszystko, ale mi nie przerywaj- zaczął.
-Proszę.
-Możemy się przejść?-spytał.
-No dobrze-westchnęłam i poszłam za szatynem. Jak się okazało po kilku minutach byliśmy w pięknym, ogromnym parku. W tej chwili widziałam tylko biegające dzieci, psy, które prowadziły ich właściciele i szatyna przed sobą.
 W tym momencie interesowało mnie tylko to, co Leon ma mi do powiedzenia.
Kiedy w końcu się zatrzymaliśmy na jednej z pobliskich ławek, usiedliśmy na nich i niepewnie na siebie spojrzeliśmy.
-Too... -zaczął- Violu, chodzi tu przede wszystkim o Tomasa- zaciągnął.-Heredię, kojarzysz?
-Taa, to ten, który pół roku temu wyszedł z poprawczaka?- zapytałam, on natomiast mi przytaknął.
Super, będziemy schodzić na temat tego gorszego od siedmiu boleści zbrodniarza. Tak, dobrze słyszeliście- Tomas był zbrodniarzem, o ile dalej nim nie jest... Kogo zabił? Z plotek chodzących po naszej szkole wiem, że był to sprzedawca, który ze względu, iż Tom nie był pełnoletni, nie sprzedał mu szlugów. Ten się wkurzył (co chyba mało powiedziane) i się na niego rzucił. Staruszek już od dawna chorował na serce, więc po kilku mocnych uderzeniach, ze strony bruneta wyzionął ducha. Całe zdarzenia prawdopodobnie widziała żona i zadzwoniła na policję. To było już przed końcem mojego pierwszego roku w tym liceum.
  -Tak, on... on. Spodobbałaś ssię mu-wycedził, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę, ale po jego następnych słowach szczena mi opadła- i mmmi t-też...-długo na niego patrzyłam. Szukałam w tym wszystkim sensu, jednak on był gdzieś dobrze schowany, ukryty... - dlatego musiałem się nad Tobą znęcać-kontynuował. już miałam coś powiedzieć, ale przypomniałam sobie, o tym iż obiecałam się nie wtrącać dopóki nie skończy- Tomas chciał zrobić z tobą coś o wiele gorszego, a mi naprawdę zależało Violu na twoim szczęściu. Ustaliliśmy wtedy po kłótni o ciebie, że nic ci nie zrobi pod warunkiem, że to ja zostanę jego zastępcą. Uwierz mi, próbowałem cię tylko chronić. Chłopaki wiedzieli o co chodzi, a w tym wszystkim Brodway był najbliższy Tommowi, więc jeśli zauważyłby, że cię widzę i nie staram się o twoje nieszczęście doniósłby mu o tym, a ty cierpiałabyś... bardziej niż przeze mnie...-dokończył, a ja zanalizowałam wszystkie zdania.
-Skoro tak, to dlaczego nic mi nie robisz?-spytałam nadal zdziwiona.
-Nie ma ich tu. Przyjechałem sam pod pretekstem zawodów. Podobasz mi się i często cię obserwuję. Nieraz widziałem cię na motorze i słyszałem kilka twoich rozmów, w których sama mówiłaś, że będziesz startować na zawodach. Chciałem wykorzystać okazję i pobyć z tobą sam na sam- powiedział to! powiedział, że  m u   s i ę  p o d o b a m!!!
Ja wiem, że on też nie jest mi obojętny. No bo jak niby nazwać to, że kiedy przy nim szłam miałam nogi jak z waty? Albo to, że teraz czuję się przy nim swobodnie, bo przy jego kumplach na pewno  bym mu nie napyskowała? Zauroczenie....a może nawet miłość...
-Przepraszam cię Vilu... Jestem bestią. Nie umiem sobie wybaczyć.... Żałuję tego. Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał cofnąć czas- w jego oczach widziałam smutek, żal i złość... Był zły na siebie. Może uznacie mnie teraz za naiwną i bardzo ufną, ale ja mu... uwierzyłam... Wiedziałam, że jest mu głupio. Wiedziałam jak mam się zachować.
 -Leonn, ja... -zaczęłam- może i ty nie umiesz sobie wybaczyć, ale ja... ja ci ufam. Widzę, że nie kłamiesz.... Dlatego, wybaczam ci...-oznajmiłam nie pewnie i zawstydzona spuściłam głowę, jednak po chwili znowu ją uniosłam. W zielonych oczach szatyna zauważyłam zabawne, radosne ogniki. Cieszył się. Za moment wstał złapał mnie w tali i wysoko podniósł patrząc w moje oczy... Zakręcił mną kilka razy i krzyczał, że jest największym szczęściarzem na świecie, że cuda się zdarzają, że jest najszczęśliwszy...
Gdy już mnie postawił i byłam na własnych nogach, moja twarz delikatnie się zmieniła wyraz. Wiem, że dalej będzie udawał, iż mnie nienawidzi. Mój nowy 'kolega' to zauważył.
-Ej, co jest?-zapytał troskliwie
-Dopiero co zostaliśmy przyjaciółmi, ale co będzie kiedy wrócimy do Argentyny, do szkoły?-zapytałam, czując jak ze smutku łzy napływają mi do oczu.
-Vilu, ja... mam plan. Obmyślałem go jeszcze
przed wyjazdem. Pomyślałem, że...-zatrzymał się. Poczułam jakby coś w stylu, że boi mi się zdradzić końcówkę. Podniosłam brew i przegryzłam wargę, co dodało mu otuchy- Wymyśliłem, że moglibyśmy się wyprowadzić, przenieść... razem..-dokończył nie pewnie. Popatrzyłam na niego i usiadłam na ławce. Przez chwilę się zastanawiałam nad jego słowami, tym pomysłem. Po podjęciu decyzji wstałam ponownie i podeszłam do niego, a następnie zbliżyłam swoje usta do jego, po czym
delikatnie i namiętnie się pocałowaliśmy. Po mimo zaskoczenia oddał pocałunek. Tysiące, miliony motyli rozrywało mnie od środka, a nasze tańczące ze sobą języki dawały sobie bliskość. Nie mogłam w to, że zakochałam się w Leonie. Byłam taka szczęśliwa...

DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ

Od czasu tego pocałunku jestem razem z Leosiem. Tak go kocham. Wróciliśmy dopiero tydzień temu, ponieważ nie śpieszyliśmy się z tym. Wiemy, że w szkole nie byłoby nam dobrze, wręcz przeciwnie, więc postanowiliśmy wziąć sobie wolne. Zdecydowałam, że zgodzę się na propozycję mieszkania z Verdasem. Dziewczyny już zdążyły go zaakceptować, po tym jak opowiedział im to co mi. Fran go przeprosiła za naskoki a Lu cieszyła się nie tylko z tego, że jestem szczęśliwa ale też z tego, że będzie miała wychowanego, kochającego mnie szwagra. Ja też się cieszę.
Jestem teraz w czasie pakowania się. Ja i   o n  chcemy wyjechać jak najszybciej. Prawdopodobnie szatyn ma po wujku willę w Londynie, więc tam zamieszkamy. Niedawno skończyłam osiemnastkę, więc nie mam problemów, z rodzicami tak jak było tak i jest- nie kontaktujemy się. Najbardziej martwię się o Lu, z którą po moim wyjeździe zamieszka z Cauviglią. Przynajmniej nie będzie sama.
-Gotowa, kochanie?-zapytał Leon, który właśnie wszedł do mojego pokoju.... do teraz.
Szybkim ruchem zasunęłam ostatnią walizkę i stanęłam do niego twarzą w twarz.
-Jak nigdy- odpowiedziałam. Byłam pewna tego co mówię.
Mój chłopak (*.*) zaniósł wszystkie bagaże do swojego sportowego Lamo, a na koniec zabrał mnie i posadził na siedzeniu pasażera z przodu.
Na lotnisko dojechaliśmy w spokoju, tam wiadomo: czekamy, odprawa, znalezienie miejsc i odlot.
Już przy starcie oparłam się o umięśnione ramię Leona i przed zaśnięciem poczułam jak jeszcze całuję mnie w czoło.Później myślałam tylko o tym, jakie szczęście odczuwam przy Leonie. Kocham go i nic tego nie zmieni.

4 komentarze:

Każdy komentarz motywuje mnie do dalszej pracy !